Tak, to kolejny okołoświąteczny post. Tak, dalej mamy listopad :D. Jestem jednak przekonana, że fani tych klimatów przyznają mi rację: marnych parę dni na końcu grudnia to zdecydowanie za mało ^^. Do tego - jeśli wierzyć prognozie pogody - jutro ma się pojawić pierwszy śnieg!
Książka vs film:
♥ Książka: John Green, Lauren Myracle, Maureen Johnson - "Let it snow" / "W śnieżną noc" (po raz pierwszy wydana w 2008 roku, aktualnie wydanie "filmowe" Bukowego Lasu, 2019, 312 stron)
♥ Film: "W śnieżną noc" (Netflix, 2019, reż. Luke Snellin, w obsadzie: Mitchell Hope, Isabela Merced, Kiernan Shipka, Odeya Rush, Jacob Batalon, Shameik Moore i inni)
Czytaliście już "W śnieżną noc"? Taki zbiór trzech świątecznych opowiadań YA, w tym Johna Greena? O grupce nastolatków, których losy splotły się w małym miasteczku, gdzie utknęli przez śnieżycę?
Nie? To może z innej strony, widzieliście już na Netflix jego filmowy "odpowiednik"? Ja akurat zaczęłam od książki - tak z dwa lata temu...
WRAŻENIA Z LEKTURY
Zaczynając bez ogródek, lektura jako całość mnie nie przekonała. Tym bardziej, że promocja była oparta na udziale Johna Greena - a mi akurat spodobało się tylko pierwsze opowiadanie Maureen Johnson.
Jej historyjka może i nie była w pełni dopracowana, ale za to wyjątkowo świąteczna - leciutka, nastrojowa i urocza. Poza tym, w oryginalnej wersji językowej styl Maureen - swobodny, niewymuszony - wypadł po prostu lepiej od reszty.
To opowiadanie naprawdę miało potencjał! Ech, gdyby je doszlifować, rozciągnąć do pełnowymiarowej powieści - byłby z tego prawdziwy świąteczny klasyk. Idealny na leniwy wieczór... Trochę szkoda :(.
FABUŁA OPOWIADAŃ (UWAGA, SPOILERY!)
1. Maureen Johnson - "Podróż Wigilijna" ("The Jubilee Express")
Rodzice Jubilee zostają aresztowani za udział w absurdalnych protestach kolekcjonerów ozdób świątecznych. Nie chcą, żeby była sama w domu na Święta. Dziewczyna musi więc zostawić swojego chłopaka i pojechać pociągiem do dziadków.
Nadciąga śnieżyca. Pociąg awaryjnie zatrzymuje się w małym miasteczku. Jubilee spotyka sympatycznego chłopaka, który zaprasza ją do domu. Mimo tragicznych warunków pogodowych, nikogo nie informując, bez zasięgu i zastanowienia - oddala się z nim od grupy. Na szczęście Stuart nie okazuje się psychopatą i bezpiecznie lądują na kolacji u mamusi.
Jubilee dochodzi do wniosku, że jej obecna druga połówka - Noah - nie zachowuje się do końca w porządku. Czy jednak wybierze dopiero co poznanego Stuarta?
2. John Green - "Bożonarodzeniowy Cud Pomponowy" ("A Cheertastic Christmas Miracle")
Do miasteczka trafia również drużyna cheerleaderek. W przeciwieństwie do Jubilee, która właśnie przedziera się za nieznajomym po ciemku przez chaszcze, rozsądnie trzymają się razem. Przemarznięte - obejmują w posiadanie cieplutką knajpkę z waflami blisko stacji.
Naturalnie, wieść się roznosi i na miejsce migiem ściągają lokalni chłopcy. Śliczne cheerleaderki w ich małej mieścinie? Prawdziwy cud na Święta! Szykuje się spontaniczna impreza.
Nie wszyscy są jednak zadowoleni z "inwazji obcych" - chichoczących i machających pomponami. Wzbudzają zazdrość Duke, przyjaciółki jednego z chłopaków, skutecznie psując jej świąteczny nastrój. Może jednak nie wszystko jest stracone - może on też skrycie żywi do niej cieplejsze uczucia?
3. Lauren Myracle - "Święta Patronka Świnek" ("The Patron Saint of Pigs")
Egoistka Addie po kłótni z chłopakiem nie znajduje oparcia u przyjaciółki - też już zmęczonej jej podejściem do życia. Dalej niewiele pamiętam, bo przemknęłam jak najszybciej do szcześliwego zakończenia. Chyba była tam gdzieś po drodze jakaś świnka?
RÓŻNICE I PODOBIEŃSTWA
Czy można ten film nazwać adaptacją? Według mnie nie. Netflix przerobił te opowiadania tak, że własny wydawca mógłby ich nie rozpoznać...
Już od pierwszych ujęć widać, że radykalnie zmienił tło, a wraz z nim klimat całej opowieści.
W książce mamy zamieć. Taką prawdziwą, pełną fantazji, skrajnie nieprzyjemną śnieżycę. Jest więc zimno, ciemno, momentami pewnie nic nie widać, bo wszystko zalepia mokry śnieg. Przemarznięci do szpiku kości ludzie na złamanie karku lecą się gdzieś ukryć przed żywiołem.
A w filmie? W filmie mamy wyprane z oryginalności, sielskie, kanadyjskie widoczki - jak ze świątecznych kartek. Takie pogodne zimowe południe, wprost idealne na sanki. Do tego z nieba cały czas sypie się delikatny, śnieżny puch...
Dalej, Netflix wziął się za majstrowanie przy fabule.
Scenarzyści oparli się głównie na (bardzo przeciętnym) drugim opowiadaniu, Greena. Rozciągnięto je na cały film, okraszono - o zgrozo - amerykańskimi żartami i przygodami na kształt "Stary, gdzie moja bryka?", też chyba losowanymi z kapelusza miejscami akcji...
Co było do przewidzenia, uwaga publiczności skupiła się na jego parze. Netflix co prawda podmienił im uczucia (zazdrosny Tobin), ale oprócz bardzo stonowanych cheerleaderek, duch jego opowiadania - jako jedyny - został mniej więcej zachowany.
Pierwsze i trzecie opowiadanie zostały już jednak wywrócone do góry nogami. Światło reflektorów padło też na przyjaciółkę Addie - Dorrie, czyli bohaterkę nowego wątku Netflixa, dodanego zapewne dla reprezentacji innych orientacji.
Co więcej, chociaż mamy tu Julie i Stuarta, to jest to już jak dla mnie zupełnie inna para i nowa historia! Ku mojemu niedowierzaniu, twórcy filmu po prostu pozbyli się opowiadania Maureen. Nawet porządny cień po nim nie został :(.
I co dostaliśmy w zamian? Boleśnie plastikową randkę dziewczyny rozdartej pomiędzy wyjazdem na studia a chorobą mamy z przypadkowo spotkanym sławnym, samotnym muzykiem.
A WIĘC KSIĄŻKA CZY FILM?
Szczerze, w przeciwieństwie do też przecież sztampowej, a naprawdę sympatycznej adaptacji "Dasha i Lily", tutaj ani jedno, ani drugie mnie w pełni nie ujęło.
W książce spodobało mi się pierwsze opowiadanie i mocno działające na wyobraźnię tło: dom rodziców Jubilee - pełen zwariowanych, świątecznych ozdób, dalej mknący przez ciemność pociąg, małe miasteczko i jedna jedyna przytulna knajpka w szalejącej śnieżycy! Ale to przecież tylko część lektury...
A w filmie? Przypomnę, że w filmie się tych elementów pozbyli!
W opiniach widzów przewija się parę wspólnych uwag, z którymi się zgadzam. Raz, że to twór według amerykańskiego algorytmu na popularne świąteczne romansidło, podobny do innych jak dwa pierniczki z jednej foremki. Nie nadrabia też urokiem, czy naturalnym ciepłem.
I dwa, że ten obrany - cukierkowo bezbarwny - scenariusz zupełnie nie dał się wykazać aktorom.
Podsumowując, zbiorek opowiadań jako całość oceniam jako przeciętny. Film też był słaby, ale nie odradzam, bo może nada się na jeden wieczór. Gdzie indziej zobaczycie też hinduskie bóstwa i chińskiego noworocznego smoka razem z Jezusem w stajence? ;) Lepiej nie mieć tu jednak większych oczekiwań.
Ja raczej sobie odpuszczę. 😊
OdpowiedzUsuńKusi mnie zbiór opowiadan.
OdpowiedzUsuńPierwsze opowiadanie zdecydowanie polecam ;). Reszta była taka meeeh.
UsuńMoże obejrzę na Netflixie w wolnej chwili ;)
OdpowiedzUsuńJak coś, to ze świątecznych adaptacji polecam bardziej "Dasha i Lily" ;).
UsuńI will prefer the film this time
OdpowiedzUsuńxx
Raczej nie dla mnie 😘😘
OdpowiedzUsuńMam bardzo podobne odczucia do Twoich - ani książka, ani film mnie nie porwały. Ot takie sobie przeciętniaki.
OdpowiedzUsuńW tym roku w okresie świątecznym mam zamiar czytać i oglądać historię Dasha i Lily, mam nadzieję że mnie urzekną :)
Pozdrawiam! włóczykijka z Imponderabiliów literackich
Pierwsze słyszę o tym filmie.
OdpowiedzUsuńJa przypadkiem na ten tytuł trafiłam. Zaciekawiło mnie, że adaptacja książki.
UsuńMnie filmy Neflixa strasznie zawodzą- często właśnie przez te zmiany zazwyczaj na gorsze :/
OdpowiedzUsuńPodobnie mam, ale czasami coś się w nich znajdzie :).
UsuńKsiążkę czytałam dawno temu, ale była taka sobie ;)
OdpowiedzUsuń