Miała być dalsza część mini-maratonu o Chinach, ale mnie życie dopadło i potrzebowałam czegoś na rozweselenie :). W związku z tym, zapraszam jednak na recenzję książki Paulien Cornelisse pt. "Korpożycie świnki morskiej", wydawnictwa Muza.
fragment przeuroczej okładki "Korpożycia świnki morskiej" wydawnictwa Muza. Czy Wam też podoba się ta czcionka i malinowa kolorystyka? :) |
Ale po kolei. Oryginalność książki miała wynikać z użycia różnych, posiadających ludzkie cechy zwierząt w roli pracowników typowej korporacji. I to się częściowo ziściło. W końcu, główną bohaterką jest Cavia - sympatyczna, puszysta świnka morska pracująca w Dziale Komunikacji. O, tak ją mniej więcej widzę:
ilustracja wykonana w Canva
|
Kluczowa sprawa - skąd my czytelnicy w ogóle wiemy, że nasza bohaterka jest świnką morską a nie po prostu grubszą, samotną kobietą po trzydziestce? Głównie z okładki, z imienia, z bezpośrednich przypomnień od Autorki, a także wielu, wielu komentarzy o stanie jej futra. Czy jest to wystarczające? Nawet jeśli uznamy, że tak, a całą tę antropomorfizację za uzasadnioną - to pomysł sypie się przy innych zwierzo-postaciach. Szczerze, miały tak mało charakterystycznych, zwierzęcych cech, że się zupełnie pogubiłam i nie miałam pojęcia JAKIMI zwierzakami miały być. Ba! W tekście są nawet takie momenty, że albo Autorka, albo tłumacz sami się zakręcili - i mówi się już o innych LUDZIACH. No, powiedzcie - czy to nie wygląda po prostu na chwyt marketingowy?
Dalej, książka miała być satyryczna i przez to - wyjątkowo zabawna. Satyryczna była, owszem, choć czasem w raczej naciągany sposób. Do tego momentami niewybredny - i tak, chodzi mi tutaj o wyjątkowo przekoloryzowanego recepcjonistę - geja uwielbiającego opowiadać o swoich podbojach. Humorystyczna? Hmm... Powiedzmy. (Jak sugeruje Ola Wis, może to też kwestia różnic pomiędzy polskim a holenderskim poczuciem humoru)
Co do intrygi - to czekałam i czekałam, ale nic takiego się nie pojawiło. Zwykła korporacyjna codzienność w lekko krzywym zwierciadle z kapeczką raczej bezbarwnego romansu. Nawet nie zdradzę Wam, jakie wydarzenie stanowi kulminację tej powieści, bo nawet bez spoilerów jest mało ekscytujące.
Podsumowując, zignorujcie tą całą gadkę o uroczych świnkach. To standardowa satyryczna historia o już nie najmłodszej i nie najładniejszej pracownicy korporacji, która pasywnie szuka miłości i jakiegoś lepszego niż obecny sposobu na życie. Z powiedzmy - happy endem. Do tego humor rodem z amerykańskiej komedii. Jeśli to Wasz typ książki - to owszem, polecam, bo lekkie i przyjemne. Jak dla mnie, to bardziej się to to nadaje do podkręcenia i nakręcenia takiego korpo-Zwierzogrodu.
Tym razem sobie odpuszczę.
OdpowiedzUsuńJakoś Ci się nie dziwię ;D
UsuńA tak zachęcająco się zapowiadało z tą okładką, tytułem i opisem o świnkach morskich.
OdpowiedzUsuńAle zwykła opowiastka o kobiecie z korporacji to jednak nie dla mnie. Już wiele takich książek czytałam...
Właśnie się na te trzy rzeczy dałam złapać :D. No, ale nic. Książka powędrowała do znajomej wielbicielki świnek morskich. Może jej bardziej do gustu przypadnie.
Usuńa ja chętnie bym czytnęła:D w korpo pracowałam kilka lat
UsuńTo może dla ciebie bardziej zabawne będzie :)
UsuńPo tytule spodziewałam się czegoś dużo lepszego :D
OdpowiedzUsuńNo właśnie! Bo obiektywnie rzecz biorąc to ok książka, ale zapowiadało się na coś z fajerwerkami... A tu brak tego efektu wow po prostu.
UsuńŚwinki morsie są urocze ;D
OdpowiedzUsuńCzyli oprócz ślicznej okładki (i tak, też podobają mi się kolor i czcionka) nic specjalnego w książce nie ma? Szkoda, bo mogło rzeczywiście być ciekawie. Z tą antropomorfizacją to chyba rzeczywiście chwyt marketingowy, być może wydawnictwo zorientowało się, że jako historia o ludziach jest ona zbyt typowa i schematyczna i przez to się nie sprzeda, więc zasugerowało autorce, że może wszystko pozmieniać na świnki i voila, już mamy coś ciekawego.
OdpowiedzUsuńMoja siostra miała świnkę - ale pozbyła się jej zostawiając ją u rodziców - okazało się że rodzice ją pokochali a tata był jej wielkim fanem!
OdpowiedzUsuń